Aneta Zamojska: Zapraszam Was do świata Marty! Bądźcie jej towarzyszami w cudownych i tragicznych chwilach. Bo los bywa przewrotny.
– Jako mieszkanka Ełku, gdy biorę do ręki książkę napisaną przez ełczankę, zastanawiam się ile tego miasta znajdę na jej stronach. „Uśmiech J.” ma w sobie coś z Ełku?
– Jako miasta wymienionego konkretnie z nazwy, Ełku w niej nie ma. A na ile jest? Na pewno jest duszą. Bardzo dobrze czuję się w tym mieście i prawdopodobnie zdarzyło się mi podświadomie przekazać jego klimat. Pokazywanie Ełku na pewno nie było zamierzone, ale jestem w tym mieście tak ugruntowania, że być może nie udało się mi od niego oderwać. Po tym pytaniu przeczytam moją książkę jeszcze raz. Tym razem pod kątem sprawdzenia, co z Ełku ma ona w sobie.
– Jesteś osobą związaną z lokalnymi mediami, w mniejszym lub większym stopniu w różnych okresach swojego życia. Niesie to ze sobą kontakty z ogromną rzeszą ludzi. Ta cześć Twojego życia miała jakiś wpływ na to, co dzieje się w Twoich książkach?
– Kontakt z ludźmi zdecydowanie na to wpływa. Bez względu, czy są to kontakty z czasów mojej pracy w mediach, czy obecnej jako coach i trener. Teraz chyba wpływają one intensywniej. Wtedy koncentrowałam się nad tym, by pomóc ludziom w rozwiązaniu konkretnej sytuacji lub opisać zdarzenie, które się wydarzyło. Teraz skupiam się nad tym, by zainspirować ludzi do zmian. Bo jeśli czegoś poszukują, to chcą tej zmiany i w jakiejś sytuacji jest im niedobrze. Całość doświadczeń, które nas budują bez względu na charakter wykonywanej pracy, na pewno wpływają na to co powstało. Aczkolwiek nie potrafię podać konkretnego przykładu typu: „Spotkanie z taką i taką osobą ma swój efekt w książce”.
– Padło pojęcie „coach”. Od trenera, coacha, oczekuje się pomocy w odnalezieniu swojej ścieżki życiowej, czy też rozwiązaniu problemów, z którymi samodzielnie nie potrafimy sobie poradzić. A jeśli już wydaje książkę, to jest nią poradnik. Sięgając po „Uśmiech J.” możemy spodziewać się porad i wskazówek do życia?
– O to, czy jest to książka poradnikowa, pyta mnie wiele osób. Na odpowiedź, że nie, że jest to beletrystyka, reagują zdziwieniem. Można jednak w niej znaleźć wskazówki. Osobiście unikam pojęcia „porada”. Nie mogę podpowiadać innym, jak mają żyć. Mogę odpowiadać jedynie za moje życie. Ludzi mogę jedynie zainspirować i pokazać im możliwe rozwiązania, z których człowiek sam wybierze. Po pierwszej książce („Sekundy do szczęścia” – red.), dostałam od czytelników wiele sygnałów, że w konkretnym zdaniu znaleźli odpowiedź na nurtujące ich pytanie i inspirację do działania. Podobnych sytuacji spodziewam się i tym razem. To jest już pewna naleciałość zawodowa. Od tego nie można się odciąć. W „Uśmiechu J.” jest dialog, o którym mój znajomy powiedział po przeczytaniu książki, że jest to zapis czysto coachingowej rozmowy. Myślę, że pytania zadawane bohaterce w trakcie tej sesji, zainspirują czytelnika do odpowiedzi na nie. Tu przywołam słowa, które wypowiedział Carlos Ruiz Zafon: Książki są lustrem duszy i każdy znajdzie w nich to, co w danej chwili jest mu potrzebne.
– Powiedziałaś: „Znajomy”. Czyli nie tylko kobiety sięgają po Twoją książkę?
– Tak. Pierwszym recenzentem poprzedniej książki był Saszka Żejmo z kabaretu Jurki. „Uśmiech J.” też czytali panowie, a jednym z głównych recenzentów był Jacek Kawalec. Mam świadomość, że kobiety i mężczyźnie mają różną percepcję. Podejrzewam, że po książkę sięgną głównie kobiety i z tego powodu jest mi niezmiernie miło, ale nie chciałabym ograniczać się tylko do nich. Wiem, że poprzednią czytali również panowie. Świat nie dzieli się na męski i kobiecy. Jest rzeczywistość, w której żyjemy i każdy interpretuje ją po swojemu.
– Książki jednak dzielą się na dedykowane głównie kobietom i te, które poleca się mężczyznom.
– Rzeczywiście, jest taki podział. Mamy literaturę typowo kobiecą i męską. Mówi się, że romanse są dla kobiet, a sensacja dla mężczyzn. Chociaż nie do końca tak jest. To funkcjonujący wśród nas stereotyp, który zapewne potwierdziłyby badania, gdyby je przeprowadzić. Sama lubię czytać mocną literaturę dedykowaną mężczyznom. Pisałam więc książkę, po którą mogą sięgnąć wszyscy. Czy to mi się udało? To się okaże.
– Bohaterką jest kobieta, co w pewien sposób może sugerować konkretną grupę potencjalnych odbiorców.
– Bohaterką jest kobieta, ale moim pierwotnym założeniem było, że będzie nim mężczyzna i będziemy patrzeć przez jego pryzmat. Kobieta miała być postacią drugoplanową. Jednak w momencie pisania stwierdziłam, że nie będzie to do końca autentyczne, bo nie do końca czuję to, jak mężczyzna może widzieć świat. On nadal jest w książce bardzo ważną postacią, ale główną rolę oddałam kobiecie. Stwierdziłam bowiem, że z dużo większym prawdopodobieństwem oddam jej sposób postrzegania świata.
– Ktoś, kto nie zna Twojej poprzedniej książki, odnajdzie się w „Uśmiechu J.” bez nadrabiania tej zaległości? A jeśli chodzi o czytelników, których serca podbiły „Sekundy do szczęścia”: Czy na stronach „Uśmiechu J.” znajdą oni coś, co przypomni im poprzednią książkę?
– Są to dwie zupełnie różne książki, które nie mają ze sobą nic wspólnego. Aczkolwiek czytelnik pierwszej zauważy w „Uśmiechu J.” pewne nawiązanie do „Sekund szczęścia”. Na ten zabieg pozwoliłam sobie trochę dla żartu, trochę z przekory. Obie książki są jednak zupełnie oddzielne i niepowiązane ze sobą pod względem bohaterów i akcji, a łączy je ze sobą jedynie nazwisko autorki.
– Nie jest mi obca Twoja fascynacja Anią z Zielonego Wzgórza, która miała zapędy literackie. Była ona dla Ciebie jakąś inspiracją do sięgnięcia po pióro i zrealizowania swojego projektu?
– Anią z Zielonego Wzgórza wciąż jestem zafascynowana, chociaż dawno jej nie czytałam. Dobrze, że mi przypomniałaś, może mi się uda sięgnąć po nią w święta. „Ania z Zielonego Wzgórza” fascynuje mnie o tyle, że pokazuje bohaterkę, która jest z niczym, ale w tym swoim „niczym” potrafi odnaleźć bogactwo. A przy okazji jest inspiracją dla wielu innych osób i widzi same pozytywy. Nie narzeka, nie marudzi, jest jak jest, ale sobie z tym poradzi. Potrafi uruchomić swoją wyobraźnię. Ania jest dla mnie niesamowitą bohaterką inspirującą. Nie patrzę na nią przez pryzmat książki dla dzieci. Raczej pod kątem tego, jak można radzić sobie w trudnych sytuacjach.
– To takie trochę coachingowe…
– Tak, trochę takie coachingowe. „Anię z Zielonego Wzgórza” czytałam bardzo dawno. Zafascynowałam się nią dużo wcześniej, zanim pomyślałam o coachingu. Możliwości, które pokazuje ta mała dziewczynka, są przecież dostępne każdemu z nas. Ona nic nie dostała do ręki. Ona sama wymyśliła swój sposób na życie i świetnie sobie z nim poradziła. A nawiązując do poprzedniego pytania: Nie, „Ania z Zielonego Wzgórza” nie dała początku mojej literackiej działalności.
– Wróćmy do „Uśmiechu J.” Zdarzyły się pretensje, że losem bohaterki pokierowałaś w taki, a nie innych sposób?
– Jeszcze nie. Pojawiły się jedynie sygnały o zaskoczeniu nagłymi zwrotami akcji. „Uśmiech J.” jest jednak jeszcze świeżą pozycją na rynku i póki co trafiła do niewielu odbiorców. Natomiast w przypadku „Sekund do szczęścia” zdarzały się pretensje w stylu: „Jak tak było można, jak ona mogła tak się zachować?” A to znaczy, że kogoś książka poruszyła, że zidentyfikował się z nią i przeżywał. Gdyby treść była obojętna, to by ją przeczytał i sięgnął po następną książkę. To, że książka wywołuje emocje, sprawia mi największą radość. Jestem ciekawa opinii czytelników o „Uśmiechu J.”, bo jak napisała jedna z recenzentek: „powieść dla kobiet nie musi ociekać lukrem, aby nie można się było od niej oderwać”. Tutaj lukru nie ma. Tu zobaczymy, jak przewrotne mogą być koleje losu, jaki wpływ ma na nas kontekst sytuacyjny, na ile my własnymi decyzjami mamy wpływ na nasze życie i jak bardzo los potrafi czasami nami się bawić. Nie jest to romans, ale miłość jest tu bardzo ważna. Sama bowiem uważam, że miłość jest czymś, co napędza nasze życie. Osobiście nie wyobrażam sobie życia bez miłości.
– Od premiery „Sekund do szczęścia” nie minęło dużo czasu, a na rynku pojawiła się kolejna Twoja książka. Już wtedy miałaś pomysł na „Uśmiech J.”, czy pojawił się on w międzyczasie?
– Miałam chęć napisania drugiej książki. Chodziły mi po głowie różne pomysły, ale żaden z nich nie była takim „bum!”, które dałoby mi napęd do działania. Pomysł na „Uśmiech J.” pojawił się w trakcie warsztatów dramowych, w których uczestniczyłam. Zrobiliśmy scenkę, której temat zaproponowała jedna z uczestniczek. Uderzył on we mnie tak mocno, że wracając tego dnia z Warszawy do domu, całą drogę przepłakałam ze wzruszenia. Wiedziałam, że będzie to temat mojej nowej książki. To była ta iskra zapalna. Wszystkie myśli i pomysły, które miałam już w głowie, przestały istnieć.
– Pojawia się wśród Twoich znajomych dystans wynikający z obawy, że możesz opisać ich w kolejnej książce?
– Poza tym, że sama napisałaś żartobliwie u mnie na Facebooku: „Nie zadzieram z autorem, bo mnie zabije w następnej książce”, nie. Do tamtego momentu w ogóle na patrzyłam na to z tej strony. Tamta chwila uświadomiła mi, że ludzie rzeczywiście mogą to tak odbierać. Wcześniej zupełnie nie zdawałam sobie z tego sprawy. Podejrzewam, że pewnie sytuacje z życia i opowiedziane mi historie mogą gdzieś się przewijać, ale nie opisuję faktycznych osób. To są fikcyjni bohaterowie, których przeżycia mogą pokrywać się z tym, co miało miejsce w rzeczywistości. Sytuacje z realnego życia są jedynie inspiracja do napisania jakiegoś wątku. Etyka jest dla mnie najważniejsza i nią kieruję się również przy pisaniu. Opisując kogoś, skrzywdziłabym go, a to nie jest moim celem. Każdy może na swój sposób utożsamić się z bohaterem i jego przeżyciami, ale na to już nie mam wpływu.